niedziela, 13 marca 2016

Kuala Lumpur

Kuala Lumpur po przetłumaczeniu z malajskiego brzmi już nieco mniej intrygująco i oznacza „błotniste ujście”. Gdy odwiedziłam je w sezonie monsunów, równikowy klimat sprowadzał do otoczonego górami miasta gwałtowne ulewy. Na szczęście trwały bardzo krótko, a pozostawione po deszczu kałuże schły błyskawicznie w 30-stopniowej temperaturze i żadnego błota nie doświadczyłam. Wręcz przeciwnie.
Miasto było czyste i bardzo nowoczesne. Gęsto zabudowane wieżowcami, siecią komunikacji i nadziemnymi przejściami, które częściowo były odzwierciedleniem dolnych chodników. To tak, jakby można się było poruszać po centrum miasta na dwa sposoby – chodnikiem lub kładką zbudowaną kilka metrów wyżej. Wszystkie przejścia, sklepy i restauracje wypełniali ludzie.
Muzułmańskie Malajki, dla zakrycia włosów skrupulatnie okalały twarze kolorowymi chustami, które zalotnie spinały błyszczącymi broszkami. Arabki szczelnie zakrywały się czernią, by dla świata pozostawić jedynie oczy silnie obrysowane czarną kredką oraz buty, które niejednokrotnie okazywały się New Balance’ami o krzykliwych barwach. Hinduski ubrane w kolorowe sari już z daleka błyszczały biżuterią – złotą lub w złotym kolorze. Filigranowe, wypielęgnowane Japonki w krótkich sukienkach i na wysokich obcasach chroniły się przed słońcem pod rondami kapeluszy. A blondwłose Europejki nawet w takiej nowoczesnej i wieloetnicznej metropolii bywały proszone o wspólne zdjęcie.
Miasto huczało życiem. Samochody jeździły ciurkiem, pociągi nieustannie mknęły po swojej jednej szynie wiszącej nad ulicami. Powietrze unosiło przeróżne zapachy – przyciągało aromatem azjatyckich kuchni, a odpychało wonią owoców duriana.
Wieżowce i centra handlowe zdawały się być niepoliczalne. Ale nad wszystkimi budynkami górowały widoczne z każdego punktu miasta i ułatwiające orientację w terenie dwie budowle – bliźniacze Petronas Towers oraz telewizyjna Menara Tower. Z wysokości jednego i drugiego miejsca można było spojrzeć na Kuala Lumpur i zaplanować sobie jego dalszą eksplorację.
Wśród ogrodów miasta znajdował się największy azjatycki Park Ptaków. Większość skrzydlatych mieszkańców chodziła sobie i fruwała wolno pomiędzy turystami. Niektórzy mieli ochotę na zachowanie pamiątki po gościach, jak pelikan, który wyraźnie zainteresował się okularami przeciwsłonecznymi mojego syna.
Jeszcze większą swobodę w kontaktach z ludźmi miały małpy przy hinduskiej świątyni Batu nieopodal Kuala Lumpur. Bezproblemowo wyciągały jedzenie czy picie nieuważnym odwiedzającym. Skakały po barierkach, biegały schodami i wypatrywały zdobyczy.  
W Batu Caves trafiłam na obchody wielkiego hinduskiego święta. Ogrom wiernych dodał miejscu kolorytu i jeszcze większej egzotyki, ale niestety także jazgotu muzyki i stosów śmieci. Z uczuciem ulgi wróciłam do miasta, by zjeść kolację w jednej z mnóstwa azjatyckich knajp przy Jalan Alor w centrum miasta, po czym na deser sprawić sobie kokosowe lody.

Stolica Malezji zrobiła na mnie mocne wrażenie nowoczesnego miasta o ogromnych możliwościach. Ale potem poleciałam do Singapuru…





Widok na Petronas Towers z Menara Tower



Park Ptaków


Mieszkanki okolic Batu Caves

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz