niedziela, 6 grudnia 2015

Pica Pau - najlepsze ryby w Mindelo

Gdzie do diabła jest ta knajpa??! Już drugi raz przemierzałam trasę rozglądając się na boki. Skręciłam przy wieży Belem z głównej drogi w kierunku bazaru w poszukiwaniu miejsca na kolację, które dzień wcześniej poleciła mi przypadkowo spotkana polska pilotka wycieczek.  Za dnia wszystko było oczywiste. Na targu, pośród bananowych stosów przechadzały się kupujące i sprzedające kobiety, nierzadko z dziećmi na plecach. Budynki miały kolory, a napisy, choć portugalskie, to jednak czytelne i wiele ułatwiały. Niestety, noc zatarła szczegóły. Boczne uliczki Mindelo tonęły w mroku. Gdzieniegdzie z okien sączyło się światło i głos Cesarii Evory w melancholijnych dźwiękach morny – muzyki Wysp Zielonego Przylądka. Potykając się o nierówny bruk dostrzegłam szyld Pica Pau. Wreszcie!
Do środka prowadziły dwa wejścia, wybrałam pierwsze z brzegu i okazało się, że bardzo słusznie. Wnętrze podzielono ścianą na dwie części, z których jedna mieściła bar z jedzeniem na wynos, a drugą nazwano restauracją. Zaledwie trzy stoliki stały w miniaturowym wnętrzu. Bladozielona i piaskowa farba na ścianach zapewne pamiętała portugalskie panowanie, a muszę dodać, że jesteśmy równolatkami – kabowerdyjska niepodległość i ja. Ściany pooblepiane były dawno wyblakłymi zdjęciami i plakatami. Pomimo mnogości obrazków, mój wzrok błyskawicznie wychwycił wizerunek jachtu z napisem Fryderyk Chopin. Dziesiątki wiszących wokół karteczek z wypisanymi odręcznie opiniami różnojęzycznych gości, gromadziły warstwy kurzu. Miałam wrażenie, że kiedy będę tu jadła, coś z pewnością spadnie mi do talerza i poczułam ochotę zrezygnowania z tego miejsca. Ale przecież ci wszyscy ludzie nie mogli się mylić. Prawdopodobnie nie bez przyczyny bywała tu także regularnie rodaczka pilotka. Zostałam.
Właściciel knajpy mimo zaawansowanego wieku poruszał się dziarsko. Miał siwy zarost i pooraną twarz, może chodził z Cesarią do szkoły…? Z zaangażowaniem i po kreolsku polecał specjalności kuchni. Przypomniałam sobie moją poranną wizytę na rybnym targowisku i pomyślałam, że cokolwiek wybiorę, to z pewnością będzie to świeże, bo jeszcze tego ranka pływało w wodach Atlantyku. Szybka decyzja okazała się bardzo roztropna, bo chwilę później salkę wypełniła gwarna niemiecka grupa, która zamierzała skutecznie wypełnić kucharzowi czas.

Oczekiwanie na kolację umilone delikatnymi tonami gitary nie trwało zbyt długo. Młodziutka kelnerka o pełnych afrykańskich kształtach przyniosła mi równie pełny owalny talerz. Harmonijna kompozycja różowej ryby, soczystych pomidorów i błyszczącej zielonej sałaty była całkowitym zaprzeczeniem otaczającej mnie przestrzeni. Smak tłumaczył wielojęzyczny zachwyt kuchnią Pica Pau na wyspie São Vicente, zapisany na wszystkich tych poprzylepianych wokół mnie kartkach.


Mindelowska wieża Belem jest repliką lizbońskiej.




2 komentarze: