sobota, 12 grudnia 2015

Teneryfa - alternatywa dla zimowej Gwiazdki

Grube ziarna złotego, saharyjskiego piasku bezwładnie przesypywały się przez moje palce. Leżałam na plecach zupełnie nie dbając o to, że będę miała pełne tego piasku włosy i wszystko inne. Zanurzałam dłonie w drobinach ciepłej plaży, chwytałam je w garście, by po chwili puścić je swobodnie z powiewem wiatru. Podzwrotnikowe słońce raz po raz pozwalało mi na uchylenie powiek. Znikało na moment za białym obłokiem, który niesiony podmuchem powietrza szybko zmieniał położenie. Wtedy znów odsłaniał promienie, a ja zamykałam oczy, by wsłuchać się w ocean rozbijający się z impetem o falochron.
Kilkanaście minut wcześniej przyglądałam się plaży Las Teresitas z wysokiej skarpy, gdzie zaprowadziła mnie wijąca się zboczem serpentyna asfaltowej drogi. Od urwiska oddzielały mnie poszarpane skały, spomiędzy których wyrastały wysokie, kolczaste opuncje. W dole rozpościerała się szeroka, żółta plaża. Swój kolor zawdzięczała piaskowi przywiezionemu tu przez człowieka z afrykańskiej pustyni. Woda, przy brzegu turkusowa, przechodziła dalej w ciemnoniebieską.
Zbocza gór miały przyjemny zielony odcień, którym jasno dawały do zrozumienia, że każdego ranka skrapiane były deszczem. Gdy byłam w tym miejscu poprzednim razem, w pełni lata, pagórki wyglądały na brunatne i suche. W grudniu okolica nabrała zdecydowanych barw. Biało-pastelowe ściany domów miejscowości San Andres odbijały się od zielonej poświaty. W dali, za cyplem, majaczyły budynki stolicy wyspy – Santa Cruz, ale nawet z tamtej odległości bez trudu mogłam dostrzec biały budynek Auditorio de Tenerife.
Wyspa tryskała soczystą zielenią w miejskich parkach. Ze spojrzeniami przechodniów flirtowały czerwone liście betlejemskiej gwiazdy ożywiające każdy trawnik. Kolorowe bombki i sznury lampek ozdabiały palmowe aleje. Główne place miejskie, zwykle te przed urzędami, wypełniały świąteczne szopki. Ale zgodnie z hiszpańską tradycją były to całe sceny biblijne z figurami postaci i zwierząt naturalnej wielkości. Mogłam w taką szopkę wejść, by przechadzać się pomiędzy jej bohaterami. Świat błyszczał rozsiewając świąteczny, beztroski nastrój.

Powietrze wraz z delikatną bryzą unosiło zapach oceanu. Zimę porzuciłam tysiące kilometrów stamtąd, by śnieg dostrzegać jedynie na szczycie wulkanu El Teide. Czy to naprawdę czas Świąt Bożego Narodzenia? – zapytałam samą siebie w myślach i jednocześnie roześmiałam się na głos, bo doskonale znałam odpowiedź. Tak, mogłabym tam zamieszkać. Teneryfa to moje miejsce na Ziemi.






Pico del Teide - najwyższy szczyt Hiszpanii.

1 komentarz:

  1. Aż tak było ciepło? Super!
    Pozdrawiam,
    https://www.facebook.com/tedyiowedyblog/

    OdpowiedzUsuń